Ogar cz. 7

Trąbka grała, psy grały, las cały im odpowiadał, niekiedy tylko odzywał się głos dojeżdżacza, dodający psom zachęty. Strzelcy ze strzelbami, gotowymi do strzału, na stanowiskach dowolnie obranych, wpatrywali się w gąszcz leśną, aby ujrzeć przemykającego lisa, lub pilnowali na dróżkach leśnych szaraka, który lubił takimi miejscami umykać, jakby wiedział że na ubitej drodze, ogary nie tak łatwo ślad jego zwietrzą. Kto doznawał tych wzruszeń, ten przyzna, że jeden zając ubity pod gonem, więcej sprawiał myśliwemu przyjemności, niż dziesięć ubitych na polowaniu w zasobnym i dobrze zagospodarowanym rewirze myśliwskim, przy prozaicznej nagance. Lecz jest i odwrotna strona medalu; polowanie bywa albo godziwą rozrywką, wytchnieniem po pracy, zwłaszcza umysłowej i dzielnym środkiem higienicznym, albo wyuzdaną namiętnością, prowadzącą prostą drogą do marnowania czasu, sił, zdrowia i pieniędzy i wiodącą do innych nadużyć w hulaszczym towarzystwie, jak gra w karty i pijatyka, niby na odpoczynek, po trudach dni spędzonych w kniei, nieraz na chłodzie i słocie. Naturalnym następstwem takiej niepohamowanej chuci myśliwskiej, było raptowne zmniejszanie się zwierzostanu; w pełnych dawniej kniejach, zaledwie się uchował jakiś zając; pomimo to zagorzali myśliwi, skoro tylko upragniona pora nadeszła, zawzięcie polowali, z zapałem godnym lepszej sprawy.